^Do góry
baner

SPEKTAKULARNE UCIECZKI: „PRZEMYT” LUDZI, ZŁOTA, SREBRA, MIEDZI I RÓZNYCH TOWARÓW

 Żelazna kurtyna komunizmu zmuszała naszych rodaków do różnorakich sposobów ucieczki z Polski. Samoloty różnych linii lotniczych były porywane do Berlina na lotnisko Tempelhof. Incydenty stały się tak częste, że skrót Polskich Linii Lotniczych „Lot” odczytywano jako: - „Linia Obsługująca Tempelhof”, kursował też taki oto dowcip: „Pasażer terroryzuje pilota: Proszę lecieć do Wrocławia. – Przecież lecimy do Wrocławia. – Zawsze tak mówicie, a później ląduję na Tempelhof”. W stanie wojennym wielokrotnie próbowano porywać samoloty PLL LOT. Między innymi 22 listopada 1982 r. lądowanie na Tempelhof wymusił Piotr Winogrodzki. Było to kuriozalne wydarzenie, bowiem Winogrodzki znalazł się na pokładzie An-24 jako funkcjonariusz mający zabezpieczać samolot przed porwaniem. Jeden z naszych członków załóg pływających, ale tylko po kraju, zapragnął wyrwać się z tego najlepszego ustroju „wolności i dobrobytu”, zaplanował porwanie samolotu i chciał uciec z rodziną z Wrocławia poprzez lotnisko Tempelhof w Berlinie Zachodnim do tego „obrzydliwego kapitalizmu”. Niestety pilot pomylił lotniska i wylądował na lotnisku NRD Berlin Schoenefeld.

 Były porwania samolotów, wyprawy przez Bałtyk kajakiem, kutrami rybackimi uciekającymi na Bornholm, a nawet masowa ucieczka marynarzy, którzy porwali okręt wojenny.

W 1970 roku wodolotem ze Świnoujścia „Kometa-1”, pewien Ślązak chciał uciec na tzw. „Zachód”.

Historię tę opisał znany świnoujski fotograf Andrzej Ryfczyński. Na wodolocie kapitanem był nasz absolwent TŻŚ, który niestety został ranny, gdyż porywaczowi wypadła buteleczka z nitrogliceryną i wybuchła podczas próby wejścia do sterówki. Porywacz nie wiedział, jak można bezpiecznie wejść do kabiny, stanowisko do sterowania mieściło w centrum pomieszczenia. Porywacz próbował dostać się do tej kabiny i prawdopodobnie buteleczka z nitrogliceryną wyleciała Ślązakowi z ręki lub uderzył tym pojemniczkiem o poręcz i nastąpiła eksplozja. Wybuch był tak silny, że wyrwał klapę wejściową do kabiny, a z porywacza nie było co zbierać, w stoczni jeszcze dłuższy czas wydobywano z zakamarków jego szczątki. Kapitan wraz z mechanikiem zostali ranni. Obaj mieli wielkie szczęście, że przeżyli eksplozję, nastąpiło tylko zerwanie ścięgien w nogach oraz popękane błony bębenkowe, a najważniejsze, że nikt z pasażerów nie zginął. Całe nabrzeże otoczono milicją i wojskiem. Natychmiast nastąpiła blokada informacji na temat porwania wodolotu. Redaktor „Głosu Szczecińskiego” Janusz Sokalski zrobił notatkę z wydarzenia i wysłał informację dalekopisem prosto do drukarni. W ten sposób artykuł nie został ocenzurowany i jako jedyny ukazał się w całości. O próbie porwania wodolotu i wybuchu spowodowanym przez porywacza pisała także szwedzka prasa.

 Przewożąc towary barkami za granicę Polski załogi były przedmiotem inwigilacji ze strony służb specjalnych jak: Urząd Celny (Czarne Brygady), wywiad - szpiedzy, UB i SB (tajni współpracownicy; „TW”, agenci SB), milicja, donosiciele tzw. „kapusie” itp. Służby starały się uzyskać jak najwięcej informacji o planach przemytu ludzi i towarów do krajów kapitalistycznych. Znaczący przemyt deficytowych towarów w krajach demokracji ludowej miał miejsce do tego obszaru. Trudności ekonomiczne państwa, nieustanne braki w zaopatrzeniu i różnice między podażą a popytem, a także nierównomierność rozwoju gospodarczego oraz różnice cen w Polsce i w państwach sąsiednich zachęcały do przemytniczego procederu.

Barki świetnie nadawały się do przemytu ludzi, miały przede wszystkim możliwość przewiezienia pokaźnych ilości różnych towarów. Najmniej informacji krążyło w śród załóg o działalności szpiegowskiej i przemycanych ludzi. Niewątpliwie załogi były przedmiotem szczególnego zainteresowanie ze strony wywiadu i kontrwywiadu zarówno naszego – polskiego jak i krajów zaprzyjaźnionych (tzw. demoludów) a przede wszystkim ZSRR. Podobnie było ze strony krajów kapitalistycznych a głównie USA. W książce „Tajemnice CIA, Wspomnienia Agenta Wszechczasów” autor opisuje działania wywiadowcze Amerykanów na terenie Berlina. Pozyskiwano szyprów do roli agentów obserwacyjnych, którzy nawet ochoczo się sami zgłaszali i z naborem chętnych Amerykanie nie mieli żadnego problemu. Jednemu ze szpiegujących szyprów udało się nawet zwerbować kobietę, która pracowała w kapitanacie Portu Świnoujście. To umożliwiało już otrzymywanie informacji o ruchu statków w porcie. Informacje takie posiadały same załogi statków oraz osoby współuczestniczące w nielegalnym procederze nie będące pracownikami na jednostkach pływających.

 W latach 1945-1947 przemycano głównie artykuły spożywcze i wywożono obcą walutę. Z Niemiec przywożono do kraju aparaty fotograficzne, maszyny do szycia, urządzenia precyzyjne, biżuterię, itp. W latach 60-tych wywożono z kraju dzieła sztuki, srebro w sztabach, miedź, dywany, artykuły bawełniane, wędliny, alkohol. Bardzo zabawna wpadka spotkała kapitana, do którego zgłosili się w Berlinie Zachodnim Cyganie z propozycją przywiezienia srebrnych świeczników, kielichów i różnych precjozów. W nocy z 26 na 27 lipca 1973 r. na zacumowaną barkę poniżej śluzy Rędzin w pośpiechu zaczęto wnosić worki po trapie składując je wewnątrz barki. Następnego dnia, jak gdyby nigdy nic odpłynęła w dół rzeki, do portu docelowego jaki znajdował się na terenie ówczesnej RFN. Wrocławskie służby milicyjne i bezpieczeństwa otrzymały telefoniczną informację od zdenerwowanego wędkarza o płoszeniu mu ryb podczas nocnego wędkowania przez załogę barki podczas jej załadunku, gdzie nigdy nie ładowano żadnych towarów na barki. Zdziwiło to przyjmującego zgłoszenie i postawiono w stan alarmu brygadę Wojsk Ochrony Pogranicza i Urząd Celny na granicy z NRD w Hohenzatten. Jednak niczego nie znaleziono. W tej sytuacji podjęto decyzję o rozładunku barki w Szczecinie. W Szczecinie przy nabrzeżu błyskawicznie wyładowało złom z ładowni barki. Pod drewnianą podłogą zobaczyli coś, co wprawiło w zdziwienie obecnych znaleziskiem w zęzach. Tkwiły tam worki i paczki, najprawdopodobniej te, które załadowano we Wrocławiu. Razem kilkadziesiąt kilogramów. Znalezisko przeszło najśmielsze oczekiwania, albowiem wycenione zostało przez ekspertów z muzeów szczecińskich i wrocławskich na 700 tys. ówczesnych złotych, o wartości historycznej nie wspominając. W workach znajdowały się zabytkowe wyroby z XVII, XVIII, XIX wieku (świeczniki, patery, zbiory monet itd., w sumie 76 pozycji). Cały zbiór dziś można oglądać w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Ciekawostką w tej historii jest fakt, że kapitan tamtej barki, podobno bardzo szybko po rozprawie sądowej, pojawił się w Braunschweigu, a następnie wyjechał na stałe do Kanady? Przemytnicy do Polski przywozili natomiast złote zegarki, sztuczne futra, wyroby nylonowe i ortalionowe, biżuterię, kaolin do wyrobu mas plastycznych. W latach 1972-1973 przemytnicy zorganizowali kanał przerzutowy złota i kamieni szlachetnych z Republiki Federalnej Niemiec do Polski, a wykorzystywali w tym celu barki żeglugi śródlądowej.

 Przemyt papierosów i alkoholu spowodowany był wzrostem cen na te artykuły, znaczną różnicą ich wartości pomiędzy państwami Europy Zachodniej a Europy Wschodniej. W latach dziewięćdziesiątych przemycano już środki odurzające i psychotropowe jak: marihuana, amfetamina, heroina, nielegalne transporty leków. Polska stanowi ważny kanał przerzutowy narkotyków z Azji i Bliskiego Wschodu. Na początku lat 90-tych wykrywano śladową ilość przemycanych narkotyków, od 1995 roku nastąpił wzrost ich wykrywalności. Wśród stosowanych metod przemytu narkotyków odnotowano m.in. wykorzystanie specjalnie skonstruowanych schowków lub elementy konstrukcyjne jednostek pływających. Były instalowane specjalne skrytki także na barkach. Każda ładownia na barkach, miała drewnianą podłogę, a pod nią były zęzy. Puste przestrzenie między dennikami, po kilkadziesiąt w każdej ładowni, o pojemności ok. 250-300 litrów każda, stanowiły one standardowy schowek dla przemycanego towaru. Nad nimi było 100 do 400 ton ładunku. Załoga jednej z wrocławskich barek wpadła na pomysł wykorzystania zęz do przemytu cennych metali mających zbyt w krajach zachodnich. Wykonywano płaskie odlewy i umieszczano je na dnie w tych zęzach, maskując je tak aby wyglądało to jak dno statku. Proceder trwał by długo, gdyby nie gadulstwo załogi. Po załadunku przemytu na barce zjawiła się „uprzejmie poinformowana” tzw. „czarna brygada” i znalazła kontrabandę. Barkę postanowiono odstawić na „postojowisko” - Osobowice 2. Załoga, jednak podczas tego manewru, część przemytu zdołała ukryć na lądzie, więc celnicy i milicjanci byli nieco zaskoczeni takim przebiegiem sprawy. Nie mniej jednak załoga została zatrzymana i w efekcie utraciła możliwość wyjazdu za granicę.

 Przemyt towarów, dawał możliwość załodze dodatkowych zarobków do swoich niskich wynagrodzeń. Polskie załogi miały około 1/3 wynagrodzenia swoich kolegów zatrudnionych u niemieckich czy holenderskich armatorów. Nawet uzasadniano zaniżanie naszych pensji możliwością dorobienia na handlu deficytowymi towarami z zagranicy po korzystnych cenach. Biorąc pod uwagę drastycznie niskie pobory, nie mogły to być też duże wielkości przemytu, większość załóg nie posiadała tak znacznych środków finansowych na zakup większej ilości towarów. W czasach socjalizmu zakup hurtowej ilości był dość problematyczny, gdyż nabywca musiał być wpisany do księgi rachunkowej, co jednoznacznie wskazywało przemytnika. W zasadzie nie było barki, której załoga by nie dokonywała przemytu towarów i to w obydwie strony. W Niemczech lub krajach Beneluksu byli odbiorcy, którzy chętnie wymieniali się na towary deficytowe z Polakami. Gorzej było z odbiorem przemycanego alkoholu lub papierosów. Polacy i z tym problemem sobie poradzili, i w Berlinie, i w RFN szybko znaleźli się „hurtownicy” i to nawet z pochodzenia Polacy. Na „zachodzie” przemyt tych towarów także był ścigany. Kapitan polskiej barki już po odprawie granicznej na Mit land Kanal zobaczył płynącą policyjną motorówkę, w panice zaczął wyrzucać spakowane przemycone papierosy do wody. Policjanci zobaczyli pływające pakunki zainteresowali się nimi i stwierdzili, że to pewnie polska barka je zgubiła i chcieli je im oddać. Ci jednak oświadczyli, że te paczki nie są ich, więc policjanci je rozpakowali i okazało się, że są to papierosy z Polski, nastąpiło zatrzymanie załogi i przeszukanie dokładne barki, gdzie znaleziono pozostały przemyt.

 Panował pogląd, że jeśli nie przemycasz, to tylko niepotrzebnie zajmujesz komuś chętnemu miejsce pracy z możliwością dodatkowego „interesu”. Barki były notorycznie kontrolowane przez polskich i enerdowskich wopistów oraz celników. Na granicy z RFN i w Berlinie kontrole były bardzo intensywne, wzmocnione o brygadę z psem tropiącym przemycanych ludzi. Czasami dochodziło do bardzo niebezpiecznych sytuacji, gdyż żołnierze ubezpieczający ekipy celno - kontrolne uzbrojeni byli w broń maszynową i gdy pies zaczynał szczekać w ładowni żołnierze od razu gotowali się do strzelania. Mieliśmy odprawę na Teltowkanal i właśnie pies coś wywęszył w ładowni pełnej węgla w postaci groszku. Niemcy zażądali, aby załoga odkopała zrębnicę w tym miejscu, gdzie pies szczekał. Bosman zaczął odgarniać groszek, który się jednak stale obsypywał i nie można było odsłonić głębiej tej części ładowni. Przyjechał ich szef i chciał abyśmy popłynęli pod dźwig, gdzie dokonają rozładunku i zobaczą czy tam nie ma jakiegoś przemycanego Niemca? Na co nasz mechanik, już wiekowy człowiek, oświadczył też starszemu już szefowi niemieckiej odprawy: „Ich bin ein alter Kommunist und fahre seit 10 Jahren hier und ich sage, dass sich niemand in diesem Frachtraum befindet!” (Jestem starym komunistą i jeżdżę tu od 10 lat i oświadczam, że w tej ładowni nie ma nikogo!) Na co Niemiec odpowiedział: Gute, bitte faren. I popłynęliśmy dalej, a podczas wyładunku okazało się, że tam żadnego uciekiniera nie było, tylko jednej butelki żytniej nakrętka nie była dobrze dokręcona i się połowa wylała, straty z tego powodu wyniosły aż 5 marek? Niemiecki odbiorca „towaru” złożył reklamację i musieliśmy sami pozostałość spożyć narażając na szwank powszechnie znaną „abstynencką” reputację marynarzy.

 Na zakończenie przytoczę zasłyszaną historię przemytu alkoholu w postaci sowieckoje igristoje na „wielką skalę”.

Zdarzenie miało miejsce w Porcie Cigacice, barka miała załadować drewno lub słoiki do RFN i załoga przed załadunkiem chciała schować pokaźne ilości kontrabandy. Portier widząc co wnoszą na barkę, zapytał czy nie byli by skłonni go poczęstować? Propozycja nie spotkała się jednak z żadnym odzewem ze strony załogi, w tej sytuacji portier był zmuszony podjąć swoje czynności czysto służbowe i powiadomił swoich zwierzchników, a ci zapewne odpowiednie służby celne. Skąpstwo skończyło się totalną wpadką podczas kontroli celnej. Jak donoszą dobrze poinformowani zazwyczaj portierzy była to kwota wielkości kosztów zakupu domku jednorodzinnego, licząc w cenie towaru u niemieckiego odbiorcy! Oczywiście kapitan trafił za kratki, to jednak długo tam nie przebywał, gdyż powiązany był koligacjami rodzinnymi z innym już portierem, ale zatrudnionym przez MSW!

 W ostatnich latach kontrabanda barkami uległa nieco zmianom. Polskie pchacze mają prawo tankować za granicą. W Niemczech paliwo do celów żeglugi śródlądowej jest dotowane przez państwo, dlatego jest tanie. Przestępstwo popełnia się dopiero w momencie jego odsprzedaży i dalszej dystrybucji. W aferę zaangażowani głównie byli dzierżawcy pchaczy. W przemycie brała udział większość załóg spośród 30 szczecińskich pchaczy. Przekraczały one granicę na przejściach rzecznych w Widuchowej i Gryfinie. Pchacz typu Bizon mieści w zbiornikach 14 ton paliwa, Muflon - 22 tony. Proceder trwał co najmniej trzy lata. Prawdopodobnie kilkadziesiąt milionów złotych stracił skarb państwa na przemycie w ten sposób oleju napędowego?

 Opisał: Władysław Wąsik

 

Wyszukiwarka

Copyright © 2013. Mateusz Haglauer Rights Reserved.


Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce. Polityka cookies